piątek, 27 lutego 2009

6

   Ostatkami sił przemierzam Saharę. Nie pamiętam już, ile trwa ten morderczy marsz. Moje usta są spieczone niczym ziemia, która od tygodni nie widziała wody. Słońce znajdujące się w zenicie wypłukało ze mnie wszystkie płyny, nie wiem czy zdołam zrobić, choćby jeden krok więcej. Nagle zobaczyłem ją. To oaza. Jestem uratowany. Jeszcze tylko ostatnie metry. To już tak niedaleko. Mam ją praktycznie na wyciągnięcie ręki. Zostało zaledwie kilka kroków: trzy, dwa ... 
   Bęc!

- Chłooooooooooooopaki! Mówiłem, żebyście tak daleko nie stawiali butelki z piciem.
- Wczoraj mówiłeś do mnie kochanie! - zrozpaczony głos dochodził gdzieś z oddali.
- Jesteśmy tylko współlokatorami, nie mieliśmy razem sypiać! - krzyknąłem w jego stronę.
- Nie mówiłam do ciebie! - tym razem był oburzony. Gdy podszedłem bliżej zdałem sobie sprawę, że należy do ładnej brunetki pochylonej nad gołym Atu.
- Coś jeszcze mówiłem ? - powiedział sennym głosem Atu, przewracając się na drugi bok.
- Kotku ... – powiedziała najbardziej słodkim głosem, na jaki mogła zdobyć się w tej chwili – Cytowałeś mi Goethego w oryginale, kiedy robiłam ci loda.
- Nie zwracaj na to uwagi – powiedziałem beznamiętnym głosem – To z pewnością nie mógł być Goethe. Od wczorajszego wieczoru jest w takim stanie, że nie wie, dlaczego Werter nie wystartował w ostatnim biegu na sto dziesięć metrów przez płotki. 
- No właśnie dlaczego ? - tym razem powieki Atu podniosły się o jakiś milimetr, okazując zainteresowanie możliwością otrzymania odpowiedzi na frapujące go pytanie.
- Widzisz ? - spojrzałem ze współczuciem na kolejną miłostę Atu.
- Jesteś żałosny – powiedziała bliska płaczu, spoglądając na Atu, który i tak nie mógł jej widzieć. Po czym wyszła trzaskając drzwiami. 
   Kiedy kilka godzin później się obudził, zapisał w swoim kalendarzu: „Szesnasta w tym miesiącu. Całkiem niezła. Mam nawet jej numer. Ciekawe jak miała na imię.”

piątek, 20 lutego 2009

5

   Kiedy doszedłem do siebie, zdałem sobie sprawę, że nie ma obok mnie Atu. Po krótkiej chwili dostrzegłem, że zdążył już poderwać jakąś blondynkę, której właśnie prezentował swe umiejętności taneczne na parkiecie. Windoo też gdzieś zniknął. Nie musiałem nawet zgadywać, gdzie go znajdę. Z całą pewnością stał w kolejce do baru, gdzie jego kubki smakowe z niecierpliwością zaczynały przygotowywać się do spotkania z pomarańczową Grenlandią. 
   Niedaleko miejsca, gdzie stałem, zobaczyłem samotnie siedzącą szatynkę. Podszedłem do jej stolika i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zadała mi pytanie, które w jej odczuciu, z pewnością miało być dowcipem.
   -  Jaka jest różnica między bluzką, a facetem ?
  - Nie mam najmniejszego pojęcia – odpowiedziałem, żałując w duchu, że wcześniej nie pomyślałem o ucieczce.
   - Bluzka tak szybko Ci się nie znudzi, poza tym zawsze spełni Twe pragnienia – po czym nie czekając na moją reakcję, zaczęła się śmiać – Hahahahahahahaha – całe szczęście, że klub nie kończy się na jednej dziewczynie. 
   Ósmy cud świata. Upragnione letnie słońce. Nie! Ono jest zbyt powszednie. Najpiękniejszy z pięknych snów. Po prostu ideał. Zaledwie kilka stolików dalej siedziała przepiękna brunetka. Jak dla mnie jedenaście na dziesięciostopniowej skali. Jej oczy były tak głębokie, że wpatrując się w nie, miałem wrażenie, jakbym wręcz się w nich zanurzał. Na pełnych, a do tego cudownie kształtnych ustach zaczął rysować się uśmiech, kiedy spytałem się, czy mogę się dosiąść.
   - Michał jestem.
  - Julia. - przedstawiła się kobieta, będąca z pewnością z innego krańca Drogi Mlecznej. Wpatrywałem się w nią nie mogąc oderwać od niej wzroku. Czas stanął w miejscu, Ziemia przestała się obracać. Spoglądać jedynie na nią. Nie istnieje nic – tylko jej cudowne oczy. 
   - Czekaj chwilę. - z błogiego stanu do rzeczywistości, powoli przywracały mnie jej słowa - Pójdę tylko jebnąć szczochem i wracam.
   Pomarańczowa Grenlandia stała na stole, a wokół niej były poustawiane kieliszki do wódki. Windoo wpatrywał się w nią uważnie, cały czas kiwając przy tym energicznie głową. W końcu, gdy jego oczy napotkały moje, uśmiechnięty półksiężyc z całym swym szczęściem zaczął jaśnieć na jego twarzy. Zupełnie mechanicznie z miną zdziwionego orangutana pokiwałem głową – ten dzień nie mógł się przecież skończyć inaczej. 

piątek, 13 lutego 2009

4

   Znając nas powierzchownie można było pomyśleć, że coś takiego, jak melancholia, nie dotyczy wiecznie roześmianych chłopaków, a jednak nie była to prawda. Nawet przed sobą próbowaliśmy udawać, że nasze życie jest poukładane i cechuje je spójność oraz harmonia. Brakowało nam wyraźnego celu, przez co każdy uciekał w swoją własną strefę wątpliwego komfortu.
   Windoo pił zdecydowanie najwięcej. O ile krowa ma cztery żołądki, o tyle on ma cztery wątroby. Przynajmniej tak twierdzili ludzie, którzy wytrzeszczając oczy nie mogli się wprost nadziwić jak chłopak o tak drobnej posturze, może pić wódkę szklankami. Pomimo tej niecodziennej umiejętności, miał niebywałą wręcz słabość do pomarańczowej Grenlandii, którą pijał nie szklankami, a kieliszkami, nazywając ją przy tym smaczną. Za każdym razem tłumacząc zainteresowanym, że nie pije tak po prostu dla picia, lecz dla wyższych walorów smakowych.
   Atu. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o ciemnej karnacji. Wiele dziewczyn za nim szalało. On za nimi też – przynajmniej tak mogło się wydawać, obserwując go z dystansu, bez znajomości jego osoby. Praktycznie codziennie można było zobaczyć w naszym mieszkaniu inną. Czasami przychodziła pora refleksji. Atu z nieobecnym wzrokiem patrząc w dal, powtarzał, że jutro się zmieni. Zakocha naprawdę i zaplanuje wspólną przyszłość z wybranką swego serca. Razem z Windoo kiwaliśmy głowami, po cichu czyniąc zakłady o to, czy w nadchodzącym tygodniu uda mu się poprawić rekord wynoszący jedenaście panienek w ciągu siedmiu dni.
   Praca była tym, o czym jak najszybciej chciałem zapomnieć. Jednak jak można zapomnieć o czymś, z czym ma się styczność na co dzień, od poniedziałku do piątku ? „Po gwoździe Politechsa Bill Gates z Ameryki przyjeżdża.”, albo „Politechs jest niebylejaki dziewczyny, chłopaki!” - to miały być hasła, reklamujące naszą firmę, nie tylko w Polsce, lecz również za granicą! Najbardziej w tym wszystkim dobijał mnie nie tyle fakt, że pracowałem w firmie produkującej gwoździe, śrubki oraz nakrętki, czy same hasła reklamowe, lecz to, że to właśnie ja byłem ich twórcą. Propozycje ambitnych sloganów oraz kampanii marketingowych, były systematycznie odrzucane przez szefa. Nie chciał wyróżniać się na tle konkurencji, wolał zadowolić się miernotą, by przypadkiem nie odstawać. A ja ? Wymyślałem nowe, coraz gorsze hasła, ponieważ zarabiałem świetne pieniądze i mogłem się pochwalić tytułem wicedyrektora w rozwijającej się prężnie firmie z sektora metalurgicznego.
 
   Jak zwykle wieczorem mieliśmy odreagować cały dzień. Po niezbyt głębokim namyśle, stwierdziliśmy, że pójdziemy do klubu „Alemaniura”, gdzie w środy wpuszczali dziewczyny, które noszą staniki 90 C i większe. W jaki sposób selekcjonerzy mogli to stwierdzić ? Albo mieli noktowizory w oczach, albo znali się z dziewczynami doskonale – osobiście obstawiałbym to drugie.
   Przed wejściem stał jeden z nich. Jeden rzut oka i Atu mógł wchodzić. Obejrzał skórzane buty Windoo, jego nowe spodnie oraz dobrze dopasowaną koszulę, po czym mój drugi współlokator uzyskał pozwolenie na wejście do klubu. Później zaczął dokładnie się przyglądać moim ubraniom. Tak jak w przypadku Windoo zaczął od butów. Kiedy skończył, nawet się nie poruszył, tylko stał tak jak stał, wpatrując się we mnie uważnie.
- Pozwól mu wejść. On jest z nami. - Atu postanowił mi pomóc.
- Dokładnie. Jesteśmy w trójkę, - swoje wsparcie okazał również Windoo.
   Selekcjoner nawet nie drgnął, cały czas wpatrując się we mnie badawczo. W końcu kiwnął z uznaniem głową, po czym mrugnął do mnie porozumiewawczo, wyciągając przy tym dłoń.
- Apolinary jestem. Dobrze grał, nie ? Szkoda, że trzeciego seta przegrał pięć do siedmiu.
- ... - Po prostu zaniemówiłem, nie mając kompletnie pojęcia do czego może zmierzać Apolinary.
- Napis na twojej koszulce. Barack Obama to dla mnie najlepszy grajek w tenisa na świecie.
   Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć na temat tenisowego talentu Obamy, Atu i Windoo zaciągnęli mnie do środka, gdzie przez dłuższą chwilę mina zdziwionego orangutana nie chciała zniknąć z mojej twarzy.
..................................................................
Zdziwiony orangutan – Mina wyrażające ogromne zdumienie. Charakteryzuje się wysoko podniesionymi brwiami, wytrzeszczonymi oraz szeroko otwartymi oczyma. Najczęściej przybierają ją ludzie, którzy jeszcze nie jedno w życiu zobaczą lub usłyszą, przez co na dłuższą, bądź krótszą chwilę zostanie zachwiany ich wizerunek świata.

piątek, 6 lutego 2009

3

   Atu zaczął energicznie wymachiwać packą na muchy, krzycząc: „Chcę moje pieniążki!”. Jak mogłem wspierałem przyjaciela w okazywaniu nieustępliwości, jaką powinni charakteryzować się prawdziwi zwycięzcy. Systematycznie, co kilka sekund, strzelając z trzymanej w prawej ręce procy czekoladowymi kulkami „Nesquika”. Jednakże tak naprawdę stanowiliśmy jedynie tło dla poczynań Windoo. Poobklejany dziesiątkami tatuaży z gum balonowych, powtarzał że tą sprawą zajmie się wyspecjalizowana jednostka z jego oddziału G.I.JOE. Zaczął wnikliwie tłumaczyć pani w kolekturze, iż powinna potraktować sprawę serio, ponieważ jego grupa, jeśli zostanie przez niego wcześniej zmotywowana przydzieleniem każdemu kasztana, potrafi rozwinąć prędkość nawet do pięćdziesięciu metrów na godzinę, a do tego świetnie pływa w zupie koperkowej – do czego miała, by być im przydatna ta zdolność, akurat nie powiedział.
   Kiedy zniecierpliwiony starszy mężczyzna stojący za nami w kolejce, chciał nas wyrzucić z kolektury, Windoo wystrzelił w jego stronę ze swojego pistoletu, który wcześniej wyciągnął zza paska spodni, a gęsta i dość długa struga zielonego płynu do mycia naczyń poleciała w jego stronę. Ostatecznie utworzyła wielką plamę na środku jego nieskazitelnie białej koszuli."Dostałem!” - krzyknął mężczyzna, po czym zaczął wpatrywać się ze strachem w plamę, robiąc przy tym wielkie oczy. Za chwile napięcie miało zniknąć z jego twarzy. „Zaraz, zaraz, przecież moja krew nie jest zielona” - zadowolony niczym Archimedes ze swojego odkrycia, dał upust swej euforii skacząc do góry, by za chwilę wspólnie z panią z kolektury wyprowadzić nas za uszy na zewnątrz, powtarzając przy tym, byśmy przypadkiem nie próbowali kiedyś pojawić się tam z powrotem, nie wspominając już o odbiorze nagrody.
   Niewiele osób wiedziało, że w trójkę mamy to samo imię: Michał. Stąd nasze przezwiska, byśmy mogli się jakoś rozróżniać w towarzystwie.
   Przezwisko Windoo powstało na skutek ekscytacji, jaką wywołał w Michale widok windy w bloku cioci Atu, którą wspólnie odwiedziliśmy pewnego kwietniowego ranka. Windoo był tak przejęty faktem obecności windy, że gdy powiedzieliśmy mu, że idziemy schodami, bo ciocia mieszka zaledwie na pierwszym piętrze, stanowczo zaprotestował i krzyknął: „Jedziemy windooooooooooooooooooo”. Możliwość pojechania windą zabrała mu dech na dokończenie słowa, a cała sytuacja tak bardzo rozbawiła nas z Atu, że skróciliśmy wypowiedziany przez Michała wyraz o kilka „o” i w ten sposób Windooooooooooooooooooo stał się po prostu Windem.
   Atu został Atem ze względu na zadane przez niego pytanie pani nauczycielce, która w trzeciej klasie podstawówki pokazując na Brazylię powiedziała: „A tu mamy Brazylię”. Na co Atu siedzący w pierwszej ławce wskazał na podeszwę swojego buta, od której rozchodził się nieprzyjemny zapach w promieniu kilku metrów i spytał się: „A tu ?”. Pytanie zaskutkowało nie tylko oryginalnym przezwiskiem, lecz również wezwaniem rodziców do szkoły oraz dość śmiesznie brzmiącą uwagą w dzienniku. 
   Historia ksywki Javier jest nie mniej zabawna. Zostałem tak nazwany na cześć wenezuelskiego piosenkarza Javiera Cebolla, będącego ulubieńcem Windoo. Szczególnym uznaniem Michała cieszyła się piosenka „Mi vida de cebolla”, w której to Cebolla kręci swoimi włosami w lewą i prawą stronę, by następnie z burzą włosów zakrywającą mu twarz oraz potem ściekającym po ledwie widocznych policzkach, zdyszanym głosem wydusić: „Mi apellido ... Cebolla ... me gusta”. Po pewnym czasie Windoo dowiedział się, że cebolla po polsku znaczy cebula. Jednak muzyk nie stracił nic z szacunku, jakim darzył go Michał, a nawet przeciwnie – szanowny pan Cebolla zyskał w pewnym sensie, kiedy to jego fan wymyślił, że wspólnie z Atu będą na mnie mówić Javier. To nieprawdopodobne, ale chyba nawet Windoo nie mógł znieść myśli, że miałbym być nazywany cebulą ...
   Z zadumy wyrwało mnie wołanie.
- Javier! Javier! Javier nooo!
- Co tam chłopaku ?
- Dlaczego nie mogę złapać złotej rybki ?! - spowolniony głos Windoo wyrażał oburzenie.
   Spojrzałem na Atu i po jego milczeniu, pod którym próbował ukryć walkę ze śmiechem, jaki pragnął wydobyć się z jego gardła, zdałem sobie sprawę, że tłumaczenie Windoo, iż schwytanie chociażby glonów za pomocą kija wyciągniętego nad kałużą o średnicy niespełna dziesięciu centymetrów jest w zasadzie niemożliwe.