poniedziałek, 23 marca 2009

Komunikat

Publikowanie kolejnych odcinków na blogu zostaje wstrzymane.

piątek, 13 marca 2009

8

   Wiedziony gwałtownym impulsem, nagle oderwałem swoje usta od jej. Kompletnie nieświadomy dlaczego, zacząłem wpatrywać się w palmę znajdującą się stosunkowo niedaleko. Zanim zdążyłem przez dłuższą chwilę zastanowić się nad motywem swojego działania, dostrzegłem coś bardzo dziwnego. Kokos jeszcze przed chwilą przytwierdzony do jednej z gałęzi palmy, niespodziewanie zaczął rosnąć w oczach. Niewielkich rozmiarów punkt, błyskawicznie przybrał wielkość piłki tenisowej. Nim zdążyłem krzyknąć, kokos niczym asteroida wchodząca z zawrotną prędkością w atmosferę ziemską, uderzył mnie w twarz.  
   Powoli otworzyłem oczy i muszę przyznać, że widok jaki mi się ukazał, nie był miły Moja twarz znajdowała się w niebezpiecznie bliskiej odległości od ściany, o którą przed chwilą z pewnością się uderzyłem. Co gorsza, ból nie zamierzał zelżeć, przeciwnie – nasilał się z każdą sekundą. „Dlaczego ?!” - rozpaczliwe pytanie, eksplodujące wzbierającym we mnie poczuciem niesprawiedliwości, powoli serwowało mi obrazy minionej nocy. Klub. Kieliszek-wódka-Cola. Kieliszek-wódka-Cola. Kieliszki-wódka-Cola. Kieliszki-wódka-Cola. Kieliszki-wódka. Wódka-wódka. Wódka-wódka-wódka-wódka ... Nieznane mieszkanie. Długie, blond włosy. Nie – średnie rude. Krótkie brązowe ?
   Tylko nie to ... Z prędkością światła zaczynałem upodabniać się do załamanego szympansa.
   - Zjesz ze mną śniadanie ? – beznamiętny głos, wypłukany z jakichkolwiek emocji dochodził mnie z łazienki. „Musiała słyszeć jak uderzałem o ścianę” - przenikliwość Sherloka Holmesa, nie mogła mi się na nic przydać w sytuacji, w jakiej się znalazłem. Jej głos brzmiał dokładnie tak, jak powinien brzmieć głos dziewczyny, która dopiero z rana zdaje sobie sprawę, że wczorajszego wieczora uprawiała seks z jakimś tam chłopakiem, mając jednocześnie nad nim niebywałą przewagę – wstała wcześniej, więc mogła mniej więcej ocenić jak wygląda, przyglądając się mu, kiedy spał.
   Potrzebowałem planu i to szybko.
   - Taaaaaaaaa ? – zaspany człowiek po drugiej stronie linii, wyraźnie okazywał swoją irytację faktem przerwania snu przed tym, jak na zegarku pokazała się dwucyfrowa godzina.
   - Cześć Łukasz, masz może wiertarkę ? - spytałem się z udawaną naiwnością w głosie.
   - Co ?! Nie mam żadnej wiertarki! - ogromne zdumienie połączone ze złością okazało się zdecydowanie silniejsze od zaspania.
   - Wielkie dzięki. Będę za chwilę. - pospiesznie się rozłączyłem, nie dając mu nawet cienia szansy na uzyskanie, jakichkolwiek wyjaśnień – musiałem skorzystać ze swojej szansy i to szybko.
   - Niezostajęnaśniadaniu, muszęwziąćodkolegiwiertarkę! - rzuciłem, nabierając prędkości w drodze do drzwi wyjściowych.
   Ze spodniami i koszulką pod jedną, a skarpetkami włożonymi do butów pod drugą pachą pospiesznie wybiegłem na korytarz, gdzie po raz pierwszy od dłuższego czasu, spokojnie odetchnąłem.

----------------
Załamany szympans – zrozpaczone oczy podążają ku górze, a nadgarstki w geście bezradności zostają szybkim ruchem, umiejscowione tuż nad brwiami, czemu zazwyczaj towarzyszy charakterystyczny odgłos klapnięcia dłoni o czoło. Bezsilność połączona z biernością osobnika jest na tyle duża, że zaczyna upodabniać się do jednego z posągów z Wysp Wielkanocnych, nie ruszając się z miejsca przez dłuższy czas, bądź przeciwnie – jest na tyle silnym impulsem, że skłania do błyskawicznego działania, w celu jak najszybszej zamiany bodźców, wywołujących ogólne załamanie.

piątek, 6 marca 2009

7


   Promienie Słońca jeszcze przed chwilą ukrytego za widnokręgiem, budzą mnie delikatnie. Zupełnie wypoczęty, a przy tym niebywale zrelaksowany, w stanie błogiego upojenia, powoli otwieram oczy, by móc rozpocząć piękny dzień mojego cudownego życia. Nieśpiesznie wstaję, a następnie wychodzę na balkon.
   Patrzę w niebo z uśmiechem szczęśliwego człowieka, celebrującego niepowtarzalną chwilę. Błękit pozwala mym marzeniom wzrastać. Błękit czyni je realnymi, przenosząc je ze świata fantazji do rzeczywistości. Błękit wypełnia moją duszę. 
   Przed sobą widzę obraz, jaki do tej pory rysował się niepewnie w moich najpiękniejszych snach. Teraz jest on nie tylko bardziej wyrazisty, teraz jest on namacalny. Niewielkich rozmiarów wyspy, które mogę dostrzec z oddali, wysokie na kilkanaście metrów palmy, krystalicznie czysta woda o lazurowym odcieniu, lecz przede wszystkim ... Ona.
   - O czym myślisz ? - powiedziała ze ślicznym uśmiechem na twarzy kobieta, w której oczach dostrzegłem moje szczęście, dotychczas poszukiwane przeze mnie bezskutecznie.
   - O tej chwili. - powiedziałem, powoli opuszczając powieki. - Pozwól mi nacieszyć się tym uczuciem, bym mógł je zapamiętać na całe życie.
   - Myślę, że nie istnieje taka konieczność. To zaledwie jedna z tak wielu chwil naszego bajecznego życia. Wyobraź sobie przyszłość. Ja obecnie widzę ją doskonale. Stworzona jest z tych wszystkich pragnień, jakie przychodzą do Ciebie w snach, z których nie masz najmniejszej ochoty się budzić. Nie bój się o to, że ta chwila nie powtórzy się już nigdy. Otwórz oczy – powiedziała łagodnie – nie odejdę. Ani teraz, ani nigdy. Kocham Cię – promienie słoneczne rozświetlały nasze postacie  – złączone w namiętnym pocałunku.

piątek, 27 lutego 2009

6

   Ostatkami sił przemierzam Saharę. Nie pamiętam już, ile trwa ten morderczy marsz. Moje usta są spieczone niczym ziemia, która od tygodni nie widziała wody. Słońce znajdujące się w zenicie wypłukało ze mnie wszystkie płyny, nie wiem czy zdołam zrobić, choćby jeden krok więcej. Nagle zobaczyłem ją. To oaza. Jestem uratowany. Jeszcze tylko ostatnie metry. To już tak niedaleko. Mam ją praktycznie na wyciągnięcie ręki. Zostało zaledwie kilka kroków: trzy, dwa ... 
   Bęc!

- Chłooooooooooooopaki! Mówiłem, żebyście tak daleko nie stawiali butelki z piciem.
- Wczoraj mówiłeś do mnie kochanie! - zrozpaczony głos dochodził gdzieś z oddali.
- Jesteśmy tylko współlokatorami, nie mieliśmy razem sypiać! - krzyknąłem w jego stronę.
- Nie mówiłam do ciebie! - tym razem był oburzony. Gdy podszedłem bliżej zdałem sobie sprawę, że należy do ładnej brunetki pochylonej nad gołym Atu.
- Coś jeszcze mówiłem ? - powiedział sennym głosem Atu, przewracając się na drugi bok.
- Kotku ... – powiedziała najbardziej słodkim głosem, na jaki mogła zdobyć się w tej chwili – Cytowałeś mi Goethego w oryginale, kiedy robiłam ci loda.
- Nie zwracaj na to uwagi – powiedziałem beznamiętnym głosem – To z pewnością nie mógł być Goethe. Od wczorajszego wieczoru jest w takim stanie, że nie wie, dlaczego Werter nie wystartował w ostatnim biegu na sto dziesięć metrów przez płotki. 
- No właśnie dlaczego ? - tym razem powieki Atu podniosły się o jakiś milimetr, okazując zainteresowanie możliwością otrzymania odpowiedzi na frapujące go pytanie.
- Widzisz ? - spojrzałem ze współczuciem na kolejną miłostę Atu.
- Jesteś żałosny – powiedziała bliska płaczu, spoglądając na Atu, który i tak nie mógł jej widzieć. Po czym wyszła trzaskając drzwiami. 
   Kiedy kilka godzin później się obudził, zapisał w swoim kalendarzu: „Szesnasta w tym miesiącu. Całkiem niezła. Mam nawet jej numer. Ciekawe jak miała na imię.”

piątek, 20 lutego 2009

5

   Kiedy doszedłem do siebie, zdałem sobie sprawę, że nie ma obok mnie Atu. Po krótkiej chwili dostrzegłem, że zdążył już poderwać jakąś blondynkę, której właśnie prezentował swe umiejętności taneczne na parkiecie. Windoo też gdzieś zniknął. Nie musiałem nawet zgadywać, gdzie go znajdę. Z całą pewnością stał w kolejce do baru, gdzie jego kubki smakowe z niecierpliwością zaczynały przygotowywać się do spotkania z pomarańczową Grenlandią. 
   Niedaleko miejsca, gdzie stałem, zobaczyłem samotnie siedzącą szatynkę. Podszedłem do jej stolika i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zadała mi pytanie, które w jej odczuciu, z pewnością miało być dowcipem.
   -  Jaka jest różnica między bluzką, a facetem ?
  - Nie mam najmniejszego pojęcia – odpowiedziałem, żałując w duchu, że wcześniej nie pomyślałem o ucieczce.
   - Bluzka tak szybko Ci się nie znudzi, poza tym zawsze spełni Twe pragnienia – po czym nie czekając na moją reakcję, zaczęła się śmiać – Hahahahahahahaha – całe szczęście, że klub nie kończy się na jednej dziewczynie. 
   Ósmy cud świata. Upragnione letnie słońce. Nie! Ono jest zbyt powszednie. Najpiękniejszy z pięknych snów. Po prostu ideał. Zaledwie kilka stolików dalej siedziała przepiękna brunetka. Jak dla mnie jedenaście na dziesięciostopniowej skali. Jej oczy były tak głębokie, że wpatrując się w nie, miałem wrażenie, jakbym wręcz się w nich zanurzał. Na pełnych, a do tego cudownie kształtnych ustach zaczął rysować się uśmiech, kiedy spytałem się, czy mogę się dosiąść.
   - Michał jestem.
  - Julia. - przedstawiła się kobieta, będąca z pewnością z innego krańca Drogi Mlecznej. Wpatrywałem się w nią nie mogąc oderwać od niej wzroku. Czas stanął w miejscu, Ziemia przestała się obracać. Spoglądać jedynie na nią. Nie istnieje nic – tylko jej cudowne oczy. 
   - Czekaj chwilę. - z błogiego stanu do rzeczywistości, powoli przywracały mnie jej słowa - Pójdę tylko jebnąć szczochem i wracam.
   Pomarańczowa Grenlandia stała na stole, a wokół niej były poustawiane kieliszki do wódki. Windoo wpatrywał się w nią uważnie, cały czas kiwając przy tym energicznie głową. W końcu, gdy jego oczy napotkały moje, uśmiechnięty półksiężyc z całym swym szczęściem zaczął jaśnieć na jego twarzy. Zupełnie mechanicznie z miną zdziwionego orangutana pokiwałem głową – ten dzień nie mógł się przecież skończyć inaczej. 

piątek, 13 lutego 2009

4

   Znając nas powierzchownie można było pomyśleć, że coś takiego, jak melancholia, nie dotyczy wiecznie roześmianych chłopaków, a jednak nie była to prawda. Nawet przed sobą próbowaliśmy udawać, że nasze życie jest poukładane i cechuje je spójność oraz harmonia. Brakowało nam wyraźnego celu, przez co każdy uciekał w swoją własną strefę wątpliwego komfortu.
   Windoo pił zdecydowanie najwięcej. O ile krowa ma cztery żołądki, o tyle on ma cztery wątroby. Przynajmniej tak twierdzili ludzie, którzy wytrzeszczając oczy nie mogli się wprost nadziwić jak chłopak o tak drobnej posturze, może pić wódkę szklankami. Pomimo tej niecodziennej umiejętności, miał niebywałą wręcz słabość do pomarańczowej Grenlandii, którą pijał nie szklankami, a kieliszkami, nazywając ją przy tym smaczną. Za każdym razem tłumacząc zainteresowanym, że nie pije tak po prostu dla picia, lecz dla wyższych walorów smakowych.
   Atu. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o ciemnej karnacji. Wiele dziewczyn za nim szalało. On za nimi też – przynajmniej tak mogło się wydawać, obserwując go z dystansu, bez znajomości jego osoby. Praktycznie codziennie można było zobaczyć w naszym mieszkaniu inną. Czasami przychodziła pora refleksji. Atu z nieobecnym wzrokiem patrząc w dal, powtarzał, że jutro się zmieni. Zakocha naprawdę i zaplanuje wspólną przyszłość z wybranką swego serca. Razem z Windoo kiwaliśmy głowami, po cichu czyniąc zakłady o to, czy w nadchodzącym tygodniu uda mu się poprawić rekord wynoszący jedenaście panienek w ciągu siedmiu dni.
   Praca była tym, o czym jak najszybciej chciałem zapomnieć. Jednak jak można zapomnieć o czymś, z czym ma się styczność na co dzień, od poniedziałku do piątku ? „Po gwoździe Politechsa Bill Gates z Ameryki przyjeżdża.”, albo „Politechs jest niebylejaki dziewczyny, chłopaki!” - to miały być hasła, reklamujące naszą firmę, nie tylko w Polsce, lecz również za granicą! Najbardziej w tym wszystkim dobijał mnie nie tyle fakt, że pracowałem w firmie produkującej gwoździe, śrubki oraz nakrętki, czy same hasła reklamowe, lecz to, że to właśnie ja byłem ich twórcą. Propozycje ambitnych sloganów oraz kampanii marketingowych, były systematycznie odrzucane przez szefa. Nie chciał wyróżniać się na tle konkurencji, wolał zadowolić się miernotą, by przypadkiem nie odstawać. A ja ? Wymyślałem nowe, coraz gorsze hasła, ponieważ zarabiałem świetne pieniądze i mogłem się pochwalić tytułem wicedyrektora w rozwijającej się prężnie firmie z sektora metalurgicznego.
 
   Jak zwykle wieczorem mieliśmy odreagować cały dzień. Po niezbyt głębokim namyśle, stwierdziliśmy, że pójdziemy do klubu „Alemaniura”, gdzie w środy wpuszczali dziewczyny, które noszą staniki 90 C i większe. W jaki sposób selekcjonerzy mogli to stwierdzić ? Albo mieli noktowizory w oczach, albo znali się z dziewczynami doskonale – osobiście obstawiałbym to drugie.
   Przed wejściem stał jeden z nich. Jeden rzut oka i Atu mógł wchodzić. Obejrzał skórzane buty Windoo, jego nowe spodnie oraz dobrze dopasowaną koszulę, po czym mój drugi współlokator uzyskał pozwolenie na wejście do klubu. Później zaczął dokładnie się przyglądać moim ubraniom. Tak jak w przypadku Windoo zaczął od butów. Kiedy skończył, nawet się nie poruszył, tylko stał tak jak stał, wpatrując się we mnie uważnie.
- Pozwól mu wejść. On jest z nami. - Atu postanowił mi pomóc.
- Dokładnie. Jesteśmy w trójkę, - swoje wsparcie okazał również Windoo.
   Selekcjoner nawet nie drgnął, cały czas wpatrując się we mnie badawczo. W końcu kiwnął z uznaniem głową, po czym mrugnął do mnie porozumiewawczo, wyciągając przy tym dłoń.
- Apolinary jestem. Dobrze grał, nie ? Szkoda, że trzeciego seta przegrał pięć do siedmiu.
- ... - Po prostu zaniemówiłem, nie mając kompletnie pojęcia do czego może zmierzać Apolinary.
- Napis na twojej koszulce. Barack Obama to dla mnie najlepszy grajek w tenisa na świecie.
   Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć na temat tenisowego talentu Obamy, Atu i Windoo zaciągnęli mnie do środka, gdzie przez dłuższą chwilę mina zdziwionego orangutana nie chciała zniknąć z mojej twarzy.
..................................................................
Zdziwiony orangutan – Mina wyrażające ogromne zdumienie. Charakteryzuje się wysoko podniesionymi brwiami, wytrzeszczonymi oraz szeroko otwartymi oczyma. Najczęściej przybierają ją ludzie, którzy jeszcze nie jedno w życiu zobaczą lub usłyszą, przez co na dłuższą, bądź krótszą chwilę zostanie zachwiany ich wizerunek świata.

piątek, 6 lutego 2009

3

   Atu zaczął energicznie wymachiwać packą na muchy, krzycząc: „Chcę moje pieniążki!”. Jak mogłem wspierałem przyjaciela w okazywaniu nieustępliwości, jaką powinni charakteryzować się prawdziwi zwycięzcy. Systematycznie, co kilka sekund, strzelając z trzymanej w prawej ręce procy czekoladowymi kulkami „Nesquika”. Jednakże tak naprawdę stanowiliśmy jedynie tło dla poczynań Windoo. Poobklejany dziesiątkami tatuaży z gum balonowych, powtarzał że tą sprawą zajmie się wyspecjalizowana jednostka z jego oddziału G.I.JOE. Zaczął wnikliwie tłumaczyć pani w kolekturze, iż powinna potraktować sprawę serio, ponieważ jego grupa, jeśli zostanie przez niego wcześniej zmotywowana przydzieleniem każdemu kasztana, potrafi rozwinąć prędkość nawet do pięćdziesięciu metrów na godzinę, a do tego świetnie pływa w zupie koperkowej – do czego miała, by być im przydatna ta zdolność, akurat nie powiedział.
   Kiedy zniecierpliwiony starszy mężczyzna stojący za nami w kolejce, chciał nas wyrzucić z kolektury, Windoo wystrzelił w jego stronę ze swojego pistoletu, który wcześniej wyciągnął zza paska spodni, a gęsta i dość długa struga zielonego płynu do mycia naczyń poleciała w jego stronę. Ostatecznie utworzyła wielką plamę na środku jego nieskazitelnie białej koszuli."Dostałem!” - krzyknął mężczyzna, po czym zaczął wpatrywać się ze strachem w plamę, robiąc przy tym wielkie oczy. Za chwile napięcie miało zniknąć z jego twarzy. „Zaraz, zaraz, przecież moja krew nie jest zielona” - zadowolony niczym Archimedes ze swojego odkrycia, dał upust swej euforii skacząc do góry, by za chwilę wspólnie z panią z kolektury wyprowadzić nas za uszy na zewnątrz, powtarzając przy tym, byśmy przypadkiem nie próbowali kiedyś pojawić się tam z powrotem, nie wspominając już o odbiorze nagrody.
   Niewiele osób wiedziało, że w trójkę mamy to samo imię: Michał. Stąd nasze przezwiska, byśmy mogli się jakoś rozróżniać w towarzystwie.
   Przezwisko Windoo powstało na skutek ekscytacji, jaką wywołał w Michale widok windy w bloku cioci Atu, którą wspólnie odwiedziliśmy pewnego kwietniowego ranka. Windoo był tak przejęty faktem obecności windy, że gdy powiedzieliśmy mu, że idziemy schodami, bo ciocia mieszka zaledwie na pierwszym piętrze, stanowczo zaprotestował i krzyknął: „Jedziemy windooooooooooooooooooo”. Możliwość pojechania windą zabrała mu dech na dokończenie słowa, a cała sytuacja tak bardzo rozbawiła nas z Atu, że skróciliśmy wypowiedziany przez Michała wyraz o kilka „o” i w ten sposób Windooooooooooooooooooo stał się po prostu Windem.
   Atu został Atem ze względu na zadane przez niego pytanie pani nauczycielce, która w trzeciej klasie podstawówki pokazując na Brazylię powiedziała: „A tu mamy Brazylię”. Na co Atu siedzący w pierwszej ławce wskazał na podeszwę swojego buta, od której rozchodził się nieprzyjemny zapach w promieniu kilku metrów i spytał się: „A tu ?”. Pytanie zaskutkowało nie tylko oryginalnym przezwiskiem, lecz również wezwaniem rodziców do szkoły oraz dość śmiesznie brzmiącą uwagą w dzienniku. 
   Historia ksywki Javier jest nie mniej zabawna. Zostałem tak nazwany na cześć wenezuelskiego piosenkarza Javiera Cebolla, będącego ulubieńcem Windoo. Szczególnym uznaniem Michała cieszyła się piosenka „Mi vida de cebolla”, w której to Cebolla kręci swoimi włosami w lewą i prawą stronę, by następnie z burzą włosów zakrywającą mu twarz oraz potem ściekającym po ledwie widocznych policzkach, zdyszanym głosem wydusić: „Mi apellido ... Cebolla ... me gusta”. Po pewnym czasie Windoo dowiedział się, że cebolla po polsku znaczy cebula. Jednak muzyk nie stracił nic z szacunku, jakim darzył go Michał, a nawet przeciwnie – szanowny pan Cebolla zyskał w pewnym sensie, kiedy to jego fan wymyślił, że wspólnie z Atu będą na mnie mówić Javier. To nieprawdopodobne, ale chyba nawet Windoo nie mógł znieść myśli, że miałbym być nazywany cebulą ...
   Z zadumy wyrwało mnie wołanie.
- Javier! Javier! Javier nooo!
- Co tam chłopaku ?
- Dlaczego nie mogę złapać złotej rybki ?! - spowolniony głos Windoo wyrażał oburzenie.
   Spojrzałem na Atu i po jego milczeniu, pod którym próbował ukryć walkę ze śmiechem, jaki pragnął wydobyć się z jego gardła, zdałem sobie sprawę, że tłumaczenie Windoo, iż schwytanie chociażby glonów za pomocą kija wyciągniętego nad kałużą o średnicy niespełna dziesięciu centymetrów jest w zasadzie niemożliwe.


piątek, 30 stycznia 2009

2

   Świst. Plusk. Plusk. Plusk. Plusk. Plusk. Plusk. Plusk.

- Siedem. Wygrałeś Atu – powiedziałem kiwając głową z uznaniem.
- Nieprawda, bo oszukiwał – rzekł Windoo – Słyszałem odgłos odbijającego się od wody kamienia rzeczywiście siedmiokrotnie, ale zamiast siedmiu widziałem chyba ze sto kręgów.
- Wiesz nie chce być niemiły Windoo, ale twoja percepcja została zachwiana wskutek picia z rana, w którym tak gustujesz - Atu drapiąc się po głowie, mrugnął do mnie porozumiewawczo. Gdybym cię nie znał być może doradziłbym ci wizytę u okulisty – wzrok Atu spoczął na Windoo, doliczającego się właśnie trzydziestego siódmego kręgu. Chociaż z drugiej strony – podjął po dłuższej chwili - nawet nieznajomi nie są aż tak naiwni.

   Windoo i Atu moi najlepsi kumple, obecnie również współlokatorzy. Pamiętam jeszcze, jak biegaliśmy po podwórku w niewyszukanych dresowych spodniach, przy których jeansy pełniły rolę dobra luksusowego. Cóż czasy się zmieniają. Kiedyś chyba nikt nie wyobrażał sobie, że strój olimpijski wkładany odpowiednio często, w całkiem niedalekiej przyszłości stanie się całkiem niezłym, a do tego niezwykle szybkim sposobem mierzenia ilorazu inteligencji, zasobu słów oraz zbioru kompetencji społecznych.
 
   Jedna z wyraźniejszych historii z naszego, wspólnego dzieciństwa miała miejsce w dniu po losowaniu numerów Dużego Szczotka, kiedy to dzień wcześniej padła główna wygrana będąca wynikiem kolejnych, dziesięciu kumulacji. Nie tylko była to najwyższa wygrana pieniężna w historii Katalizatora Sportowego, lecz również nagroda, którą miał odebrać jeden z mieszkańców naszego miasta. W związku z tym Atu wpadł na genialny pomysł: „Pójdziemy do kolektury i powiemy, że to my posiadamy szczęśliwy los, więc chcemy by wypłacono nam wygraną w gotówce.” Plan był na tyle dobry, że razem z Windoo od razu na niego przystaliśmy.
   Kiedy dotarliśmy do szczęśliwej kolektury przywitał nas uśmiech pracującej tam kobiety: „Co chłopcy ? Również słyszeliście o wygranej i chcieliście poczekać na szczęśliwca, by móc się jemu przyjrzeć ?” Wszyscy w trójkę pokręciliśmy przeczącą głową, a odezwał się Atu, z racji tego, że zawsze cechował się najmilszą aparycją i był najbardziej reprezentatywny z całej trójki: „Nie. Przyszliśmy odebrać główną nagrodę.” Spokój z jakim to powiedział wzbudził podziw nie tylko wśród nas, lecz również w pani pracującej w kolekturze, jednak chwilę później ustąpił on przed jej nieufnością: „Przykro mi. Nie wyglądacie na pełnoletnich, więc nawet jeśli wygraliście w co osobiście wątpię, po odbiór nagrody musicie się zgłosić z rodzicami.” „Ależ proszę pani – wyraźne zniecierpliwienie dało się dostrzec na twarzy Atu – Skreśliliśmy liczby. Kupiliśmy los. Wygraliśmy i chcemy odebrać naszą wygraną !” „Powiedziałam, bez rodziców nie ma mowy!” „Chce-my na-szą wy-gra-ną – cedził Atu przez zaciśnięte zęby”. „Nie!” - krzyknęła kobieta i pokazała nam na wyjście. 
   Cóż. Wyraźnie nas nie doceniła. Myślała, że ma do czynienia ze zwyczajnymi dziećmi. Nie wiedziała, że Windoo, Atu i Javier nie poddają się bez walki ...

piątek, 23 stycznia 2009

1

   Słońce. Dużo słońca. Wprost idealna temperatura. Palmy wysokie na kilkanaście metrów. Niedaleko domek, a raczej posesja. Nie! To prawdziwa rezydencja. Odkryty basen. Dookoła leżaki. Chwila, ktoś idzie. Nie mogę wprost uwierzyć. To przepiękna brunetka, o brązowym odcieniu skóry. Z wieńcem z czerwonych kwiatów drzewa ohia na szyi. Czarne bikini w doskonały sposób prezentuje jej cudowną figurę. Swoją urodą mogłaby przyćmić nawet top modelki z Nowego Jorku, Paryża, bądź Mediolanu. Niebywała gracja połączona z rytmicznie kołyszącymi się biodrami. Srebrna taca. Coś na niej niesie. Drink z parasolką o pięciu różnokolorowych warstwach! Uśmiecha się. Coś mówi. Dlaczego tak cicho ?! Wytężam słuch, by móc ją zrozumieć. Powoli słowa stają się wyraźniejsze. „Zostaniesz ze mną tu na zawsze ?” - pyta najbardziej melodyjny, a zarazem pieszczotliwy głos jaki w życiu słyszałem. „Tak” - odpowiadam spokojnie, celebrując chwilę. To się nazywa bajeczne życie. Nawet w marzeniach nie mogło być lepiej. Cudowne Hawaje.
   Wtem. Plask! Poczułem silne uderzenie w plecy.
- Grenlandia! Grenlandia! Grenlandia!
- Grenlandia ? Jaka k... Grenlandia ?! Przecież jestem na Hawajach! - krzyknąłem w stronę rozmytej postaci, nabierającej coraz wyraźniejszych kształtów.
- Grenlandia. Pomarańczowa. Bardzo smaczna. Pijesz ze mną ? - odpowiedział chłopak, który wydawał mi się znajomy.
   Spojrzałem na zegarek. Było wpół do ósmej rano.
- Zamierzasz pić od siódmej trzydzieści ? - spytałem, coraz mniej się łudząc, że otrzymam jakąś logiczną odpowiedź na postawione przeze mnie pytanie – wszak było to pytanie retoryczne.

- A nie ? - wyraz niemałego zdziwienia odmalował się na twarzy Windoo – Masz rację alkohol jest niezdrowy. Niedobrze jest pić, szczególnie z samego rana. To niszczy wątrobę i ogólnie źle wpływa na pracę mózgu – chwila ciszy została przerwana kolejnym pytaniem – Czy nie ? - tym razem nie zdołał ukryć ironicznego uśmieszku, przybierającego coraz większe rozmiary, by w końcu wybuchnąć całą swą radością, wschodzącego na jego twarzy uśmiechniętego półksiężyca, co bezpośrednio wiązało się z możliwością wypicia wódki z samego rana.   

   Zrezygnowany pokręciłem głową. Ten dzień nie mógł się przecież zacząć inaczej.

----------------------

Uśmiechnięty półksiężyc - wyraz twarzy, jaki przybiera Windoo w chwilach szczególnej dla niego radości. Podniesione podczas uśmiechu kąciki ust oraz wprost niemożliwie szeroko otwarte usta, przybierają wtedy kształt półksiężyca. Minę najczęściej można zaobserwować w momencie, gdy ktoś w towarzystwie Windoo wspomni o pomarańczowej Grenlandii, bądź sam wpadnie na pomysł jej skosztowania.