Atu zaczął energicznie wymachiwać packą na muchy, krzycząc: „Chcę moje pieniążki!”. Jak mogłem wspierałem przyjaciela w okazywaniu nieustępliwości, jaką powinni charakteryzować się prawdziwi zwycięzcy. Systematycznie, co kilka sekund, strzelając z trzymanej w prawej ręce procy czekoladowymi kulkami „Nesquika”. Jednakże tak naprawdę stanowiliśmy jedynie tło dla poczynań Windoo. Poobklejany dziesiątkami tatuaży z gum balonowych, powtarzał że tą sprawą zajmie się wyspecjalizowana jednostka z jego oddziału G.I.JOE. Zaczął wnikliwie tłumaczyć pani w kolekturze, iż powinna potraktować sprawę serio, ponieważ jego grupa, jeśli zostanie przez niego wcześniej zmotywowana przydzieleniem każdemu kasztana, potrafi rozwinąć prędkość nawet do pięćdziesięciu metrów na godzinę, a do tego świetnie pływa w zupie koperkowej – do czego miała, by być im przydatna ta zdolność, akurat nie powiedział.
Kiedy zniecierpliwiony starszy mężczyzna stojący za nami w kolejce, chciał nas wyrzucić z kolektury, Windoo wystrzelił w jego stronę ze swojego pistoletu, który wcześniej wyciągnął zza paska spodni, a gęsta i dość długa struga zielonego płynu do mycia naczyń poleciała w jego stronę. Ostatecznie utworzyła wielką plamę na środku jego nieskazitelnie białej koszuli."Dostałem!” - krzyknął mężczyzna, po czym zaczął wpatrywać się ze strachem w plamę, robiąc przy tym wielkie oczy. Za chwile napięcie miało zniknąć z jego twarzy. „Zaraz, zaraz, przecież moja krew nie jest zielona” - zadowolony niczym Archimedes ze swojego odkrycia, dał upust swej euforii skacząc do góry, by za chwilę wspólnie z panią z kolektury wyprowadzić nas za uszy na zewnątrz, powtarzając przy tym, byśmy przypadkiem nie próbowali kiedyś pojawić się tam z powrotem, nie wspominając już o odbiorze nagrody.
Niewiele osób wiedziało, że w trójkę mamy to samo imię: Michał. Stąd nasze przezwiska, byśmy mogli się jakoś rozróżniać w towarzystwie.
Przezwisko Windoo powstało na skutek ekscytacji, jaką wywołał w Michale widok windy w bloku cioci Atu, którą wspólnie odwiedziliśmy pewnego kwietniowego ranka. Windoo był tak przejęty faktem obecności windy, że gdy powiedzieliśmy mu, że idziemy schodami, bo ciocia mieszka zaledwie na pierwszym piętrze, stanowczo zaprotestował i krzyknął: „Jedziemy windooooooooooooooooooo”. Możliwość pojechania windą zabrała mu dech na dokończenie słowa, a cała sytuacja tak bardzo rozbawiła nas z Atu, że skróciliśmy wypowiedziany przez Michała wyraz o kilka „o” i w ten sposób Windooooooooooooooooooo stał się po prostu Windem.
Atu został Atem ze względu na zadane przez niego pytanie pani nauczycielce, która w trzeciej klasie podstawówki pokazując na Brazylię powiedziała: „A tu mamy Brazylię”. Na co Atu siedzący w pierwszej ławce wskazał na podeszwę swojego buta, od której rozchodził się nieprzyjemny zapach w promieniu kilku metrów i spytał się: „A tu ?”. Pytanie zaskutkowało nie tylko oryginalnym przezwiskiem, lecz również wezwaniem rodziców do szkoły oraz dość śmiesznie brzmiącą uwagą w dzienniku.
Historia ksywki Javier jest nie mniej zabawna. Zostałem tak nazwany na cześć wenezuelskiego piosenkarza Javiera Cebolla, będącego ulubieńcem Windoo. Szczególnym uznaniem Michała cieszyła się piosenka „Mi vida de cebolla”, w której to Cebolla kręci swoimi włosami w lewą i prawą stronę, by następnie z burzą włosów zakrywającą mu twarz oraz potem ściekającym po ledwie widocznych policzkach, zdyszanym głosem wydusić: „Mi apellido ... Cebolla ... me gusta”. Po pewnym czasie Windoo dowiedział się, że cebolla po polsku znaczy cebula. Jednak muzyk nie stracił nic z szacunku, jakim darzył go Michał, a nawet przeciwnie – szanowny pan Cebolla zyskał w pewnym sensie, kiedy to jego fan wymyślił, że wspólnie z Atu będą na mnie mówić Javier. To nieprawdopodobne, ale chyba nawet Windoo nie mógł znieść myśli, że miałbym być nazywany cebulą ...
Z zadumy wyrwało mnie wołanie.
- Javier! Javier! Javier nooo!
- Co tam chłopaku ?
- Dlaczego nie mogę złapać złotej rybki ?! - spowolniony głos Windoo wyrażał oburzenie.
Spojrzałem na Atu i po jego milczeniu, pod którym próbował ukryć walkę ze śmiechem, jaki pragnął wydobyć się z jego gardła, zdałem sobie sprawę, że tłumaczenie Windoo, iż schwytanie chociażby glonów za pomocą kija wyciągniętego nad kałużą o średnicy niespełna dziesięciu centymetrów jest w zasadzie niemożliwe.
Kiedy zniecierpliwiony starszy mężczyzna stojący za nami w kolejce, chciał nas wyrzucić z kolektury, Windoo wystrzelił w jego stronę ze swojego pistoletu, który wcześniej wyciągnął zza paska spodni, a gęsta i dość długa struga zielonego płynu do mycia naczyń poleciała w jego stronę. Ostatecznie utworzyła wielką plamę na środku jego nieskazitelnie białej koszuli."Dostałem!” - krzyknął mężczyzna, po czym zaczął wpatrywać się ze strachem w plamę, robiąc przy tym wielkie oczy. Za chwile napięcie miało zniknąć z jego twarzy. „Zaraz, zaraz, przecież moja krew nie jest zielona” - zadowolony niczym Archimedes ze swojego odkrycia, dał upust swej euforii skacząc do góry, by za chwilę wspólnie z panią z kolektury wyprowadzić nas za uszy na zewnątrz, powtarzając przy tym, byśmy przypadkiem nie próbowali kiedyś pojawić się tam z powrotem, nie wspominając już o odbiorze nagrody.
Niewiele osób wiedziało, że w trójkę mamy to samo imię: Michał. Stąd nasze przezwiska, byśmy mogli się jakoś rozróżniać w towarzystwie.
Przezwisko Windoo powstało na skutek ekscytacji, jaką wywołał w Michale widok windy w bloku cioci Atu, którą wspólnie odwiedziliśmy pewnego kwietniowego ranka. Windoo był tak przejęty faktem obecności windy, że gdy powiedzieliśmy mu, że idziemy schodami, bo ciocia mieszka zaledwie na pierwszym piętrze, stanowczo zaprotestował i krzyknął: „Jedziemy windooooooooooooooooooo”. Możliwość pojechania windą zabrała mu dech na dokończenie słowa, a cała sytuacja tak bardzo rozbawiła nas z Atu, że skróciliśmy wypowiedziany przez Michała wyraz o kilka „o” i w ten sposób Windooooooooooooooooooo stał się po prostu Windem.
Atu został Atem ze względu na zadane przez niego pytanie pani nauczycielce, która w trzeciej klasie podstawówki pokazując na Brazylię powiedziała: „A tu mamy Brazylię”. Na co Atu siedzący w pierwszej ławce wskazał na podeszwę swojego buta, od której rozchodził się nieprzyjemny zapach w promieniu kilku metrów i spytał się: „A tu ?”. Pytanie zaskutkowało nie tylko oryginalnym przezwiskiem, lecz również wezwaniem rodziców do szkoły oraz dość śmiesznie brzmiącą uwagą w dzienniku.
Historia ksywki Javier jest nie mniej zabawna. Zostałem tak nazwany na cześć wenezuelskiego piosenkarza Javiera Cebolla, będącego ulubieńcem Windoo. Szczególnym uznaniem Michała cieszyła się piosenka „Mi vida de cebolla”, w której to Cebolla kręci swoimi włosami w lewą i prawą stronę, by następnie z burzą włosów zakrywającą mu twarz oraz potem ściekającym po ledwie widocznych policzkach, zdyszanym głosem wydusić: „Mi apellido ... Cebolla ... me gusta”. Po pewnym czasie Windoo dowiedział się, że cebolla po polsku znaczy cebula. Jednak muzyk nie stracił nic z szacunku, jakim darzył go Michał, a nawet przeciwnie – szanowny pan Cebolla zyskał w pewnym sensie, kiedy to jego fan wymyślił, że wspólnie z Atu będą na mnie mówić Javier. To nieprawdopodobne, ale chyba nawet Windoo nie mógł znieść myśli, że miałbym być nazywany cebulą ...
Z zadumy wyrwało mnie wołanie.
- Javier! Javier! Javier nooo!
- Co tam chłopaku ?
- Dlaczego nie mogę złapać złotej rybki ?! - spowolniony głos Windoo wyrażał oburzenie.
Spojrzałem na Atu i po jego milczeniu, pod którym próbował ukryć walkę ze śmiechem, jaki pragnął wydobyć się z jego gardła, zdałem sobie sprawę, że tłumaczenie Windoo, iż schwytanie chociażby glonów za pomocą kija wyciągniętego nad kałużą o średnicy niespełna dziesięciu centymetrów jest w zasadzie niemożliwe.
2 komentarze:
trochę to filozoficzne ;p
podoba mi się coraz bardziej... kontynuuj robaczku ;)
(sztuśka)
Prześlij komentarz